– Jest drożej, ale zawsze świeżo i smacznie – przekonuje ekspedientka w jednym z krakowskich barów mlecznych. I choć w Nowej Hucie ceny wciąż zachęcają, w centrum zdarza się, że za sam sos pieczarkowy zapłacić trzeba… 9 złotych.
– Co tu się stało, kiedyś zupa była za 3 złote – zastanawia się para wychodząca z baru Pod Temidą przy ul. Grodzkiej. Ceny w środku rzeczywiście mogą zaskakiwać. Choć szyld nad drzwiami wskazuje, że wchodzimy właśnie do baru mlecznego, tanio jak w typowym barze mlecznym zdecydowanie nie jest. Pierogi z mięsem – 30 złotych, leniwe z masłem – 27,50 zł, kluski śląskie z gulaszem wieprzowym – 37,50 zł, kotlet mielony z ziemniakami i marchewką z groszkiem – 35,90 zł, stojący za ladą chłodnik – 20 zł.
Najdroższe pozycje w menu są dwie. To polędwica z pieczarkami, ziemniakami i zestawem surówek oraz kotlet de volaille z tymi samymi dodatkami. Cena? „Skromne” 41,90 zł.
Ciekawostką mogą być też ceny samych dodatków do dań. Okazuje się bowiem, że na przykład za buraczki zasmażane zapłacić trzeba 9 zł, za frytki 12 złotych, z kolei sam sos myśliwski lub pieczarkowy (100 g) kosztuje 9 złotych.
Drogo? Być może, na brak popularności Pod Temidą jednak narzekać nie może. W środku mnóstwo ludzi, długa kolejka do kasy, zdecydowana większość to jednak turyści. – Wie pani, no trochę nas te ceny zaskoczyły, ale wszędzie drogo jest, a z dwójką dzieciaków jesteśmy, mniej wydamy tutaj niż gdzieś indziej w centrum. No i lepiej żeby zjadły normalny obiad niż w McDonaldzie – tłumaczy stojąca w kolejce para turystów.
Grupa znajomych, która do Krakowa przyjechała ze Śląska mówi z kolei: - Lubimy takie jedzenie, zwiedzamy Stare Miasto, nie chce nam się szukać czegoś tańszego gdzieś dalej. Mamy jeszcze sporo planów na dziś.
„Wszędzie te kanapki”
Na szczęście dla fanów barów mlecznych ceny w barze Pod Temidą są zdecydowanie wyższe niż w innych tego typu lokalach. Choć osoby, które dawno się w nich nie stołowały, mimo wszystko mogą się nieco zdziwić. Pod Filarkami za kopytka z gulaszem i zestawem surówek zapłacimy 28,50 zł, za bukiet jarzyn z ziemniakami i surówkami 25 zł, w Smakoszu za zestaw z zupą i kotletem de volaille 36,50 zł, we Flisaku za pierogi z serem 17,20 zł, w Targowym z kolei schabowy w sosie śmietanowym z borowikami z ziemniakami i zestawem surówek 32 zł.
Co jednak ważne, okazuje się, że choć wyszukiwarka Google opisuje wszystkie te lokale jako bary mleczne (i wśród wielu osób za takie uchodzą), tak naprawdę wcale barami mlecznymi nie są. A co za tym idzie, jak zapewniają nas panie za ladami, nie dostają wsparcia finansowego ze strony państwa.
– My jesteśmy spółdzielnią, żadnych dotacji nie dostajemy, ale wie pani, wiele prawdziwych barów mlecznych też nie dostaje. Jakoś sobie radzimy, klienci cały czas przychodzą, choć oczywiście to nie to samo to kiedyś. Ale ja w barach mlecznych przepracowałam 50 lat, widziałam jak się kolejki ustawiały jak nic w sklepach nie było, to już nie te czasy – opowiada kobieta pracująca w barze Smakosz przy ul. Mogilskiej.
I dodaje, że na brak klientów nie ma co narzekać, przynajmniej w przypadku obiadów. Nieco gorzej jest ze śniadaniami. – Wszędzie są te kanapki – tłumaczy.
W kolejnych barach ekspedientki i kierowniczki przyznają, że od czasu do czasu ceny są podnoszone, ale nie ma innego wyjścia.
– Drożeje wszystko i wszędzie. Nie da się uniknąć podwyżek, droższe są dostawy, energia, klienci przecież chodzą do sklepów i widzą jakie są ceny – słyszymy w jednym z barów.
– Wszystko drożeje, w sklepach, w restauracjach, drożeje i u nas. Ale ludzie przychodzą do nas, nie narzekają, bo u nas każdego dnia wszystko jest na świeżo robione. Jest drożej, ale świeżo i smacznie, jak coś się jednego dnia skończy to tego do końca dnia już nie ma, następnego dnia znów robimy na świeżo – mówi ekspedientka w kolejnym lokalu.
W jeszcze innym pani za ladą przyznaje, że narzekania na ceny się wśród klientów zdarzają, ale „przecież maruderzy znajdą się wszędzie”. – Wszystkim nie dogodzimy. Jeden powie, że zupa pyszna, innemu nie będzie smakowała – słyszymy.
„Zestaw dnia to nie jest jakaś okazja”
Klienci w barach są różni, różnie też do kwestii cen podchodzą. W jednym barze przy ladzie spotykamy mężczyznę odliczającego monety w kieszeni, który zamawia „tym razem tylko zupkę”, a tuż za nim parę zamawiającą kilka zestawów i porcji pierogów na wynos (jak tłumaczą, biorą też na jutro, a pierogi zamrożą, przed nimi dużo pracy i nie będą mieli czasu gotować).
W kolejnym barze jeden stolik zajmują ubrani w eleganckie garnitury mężczyźni. Jak mówią, pracują w biurowcu nieopodal, na obiad do baru przychodzą kilka razy w tygodniu. – Trochę później wracamy do pracy śmierdzący pierogami i kotletem, ale to i tak chyba lepiej niż jakbyśmy byli chińczyku – śmieją się.
Inna grupa też w barze spędza przerwę na lunch. – Szczerze mówiąc ceny nas tu trochę dziwią, zestaw dnia za trzydzieści kilka złotych to nie jest jakaś okazja. Obok są różne restauracje i bistra dające lunche w podobnej cenie, czasem nawet niższej. No ale tu jest naprawdę turbo smacznie, polecamy pierogi – słyszymy.
W Hucie wciąż najtaniej
Ceny są zdecydowanie niższe w barach w Nowej Hucie. I w porze obiadowej ustawiają się do nich bardzo długie kolejki. Jedni jedzą w środku, inni biorą na wynos, nie brakuje klientów z własnymi słoikami i pojemnikami, do których proszą o zapakowanie nawet kilku porcji zupy czy pierogów.
– Ja jestem świeżo po szpitalu, właśnie mnie wypuścili. Marzyłam o tym jedzeniu – mówi klientka baru Szkolnego na os. Na Skarpie znajdującym się tuż obok szpitala im. Żeromskiego.
Obok spotyka się para sąsiadek. – Przyszłam z Centralnego, tam kolejka ogromna, nie ma co, i tak najlepsze wykupią zanim dojdę do okienka – tłumaczy jedna drugiej.
Kolejki w nowohuckich barach są praktycznie wszędzie, a po południu rzeczywiście większość pozycji w menu już jest niedostępna. Nic dziwnego, wszyscy jedzenie chwalą, a ceny są tu rzeczywiście zachęcające. Przykład – w barze Szkolnym pierogi ruskie ze słoniną kupimy za 7,78 zł, z truskawkami i śmietaną za 6,95 zł, bukiet jarzyn z jajkiem za 13,02 zł. Drożej jest oczywiście w przypadku mięs. Kotlet schabowy z ziemniakami to koszt 16,74 zł, kotlet mielony z burakami 19,57 zł.
Najdroższa pozycja to zraz mielony z sosem i kapustą, za takie danie trzeba zapłacić 25,01 zł.
Podobnie ceny kształtują się w barze Centralnym, który wraz z barem Szkolnym, Północnym i barem Bieńczyce podlega pod PSS Społem Nowa Huta. Wśród tańszych pozycji w menu Centralnego wymienić można pierogi leniwe z masłem i cukrem (8,08 zł), pierogi z truskawkami i śmietaną (6,66 zł), czy ziemniaki z jajkiem sadzonym i marchewką zasmażaną (8,75 zł). Droższy będzie kotlet mielony z ziemniakami i zasmażaną kiszoną kapustą (18,85 zł) czy kotlet schabowy z takimi samymi dodatkami (23,15 zł).
„Bary mleczne będą zawsze”
Tanio? Tu też się okazuje, że nie dla wszystkich. – Słuchaj, ja nie wiem czy to taka dobra cena, może weź po prostu to jedno, a ja pójdę do sklepu obok i coś dokupię – mówi mężowi czekająca w kolejce kobieta.
– Nie no, kiedyś było taniej, to i częściej przychodziłem. Teraz to rzadko, bez sensu tak wydawać pieniądze, jak sobie w domu mogę zrobić podobnie. Tylko żeby jeszcze mi się tak chciało jak mi się nie chce – zaśmiewa się starszy mężczyzna w jednym z nowohuckich barów.
A jego kolega dopowiada: - Jak mi żona zmarła to chodziłem częściej, no ale w końcu po prostu musiałem się nauczyć gotować. Troszkę jednak to jedzenie nawet tutaj kosztuje. No i proszę zobaczyć, też tutaj coraz bogatsi jedzą, pani popatrzy jak ludzie ubrani. I turystów też sporo przychodzi, dla nich to atrakcja taki bar – mówi.
Para mężczyzn siedząca na ławeczce obok jednego z barów przekonuje, że takie miejsca nie znikną nigdy. – Bary mleczne będą proszę pani zawsze. Jest drożej, ale ludzie i tak przychodzą i będą przychodzili. Bo takiego jedzenia nigdzie indziej nie ma.